Zbudź mnie rano, 
jak kiedyś, gdy byłem jeszcze maleńki; 
zbudź mnie mamo, 
nieśmiałem dotknięciem swej ręki; 
Nie bój się; nie będę na ciebie krzyczał, 
Posłusznie się ubiorę 
i słońcem wyścieloną ulicą 
pójdę do pracy. 
Wrócę wczesnym wieczorem. 
Zostanę w domu. 
Już nie powiesz, że izba jest pusta, 
bo niczyje mnie od ciebie nie oderwą usta, 
nie urzekną oczy zielone. 
W twoje się wpatrzę oczy, 
w twoje się wsłucham słowa, 
do kolan się twoich pochyli 
moja zmęczona głowa. 
Bo widzisz: teraz wszystko mi wolno: 
i późno wracać, 
i obiad nietknięty zostawiać na stole, 
ale cóż, kiedy wolność samotna - boli. 
Jak bardzo chciałbym znów wrócić 
do twojej serdecznej niewoli, 
jak bardzo męczy włóczęga po obcych, 
dalekich ulicach, 
gdy wiem, że nikt już zato nie będzie na mnie krzyczał, 
że na gorące me czoło uważnej nie złożysz ręki 
i że nie zbudzisz mnie rano, 
jak kiedyś, 
gdy byłem jeszcze maleńki. 

Maurycy Szymel
Back to Top