Są takie ziemie, po których gdy się stąpa, można mimowolnie usłyszeć przeciągły jęk Boga niczym skowyt ranionego wilka: "Kainie, Kainie! Krew Twego brata Abla woła ku mnie z ziemi!" Spacerując i łapiąc zmysłami piękno krajobrazów można mimowolnie potknąć się nagle o mogiłę. Jedną, drugą, trzecią... dziesiątą... setną... Po pewnym czasie traci się rachubę. Do niektórych ciężko dotrzeć, bo leżą już na mokradłach, inne trudno nawet dostrzec, gdyż są tak zakamuflowane przyrodą jak otulone matczynym futrem dzieci w zimie.
Gdy przysiądziemy na progu jednej z licznych opuszczonych cerkiewek, możemy zasłuchać się w szum wiatru szeleszczący pomiędzy starymi deskami, w odgłosy korników lub ptaków znajdujących schronienie i pożywienie w szparach drewna... Przyroda i przemijający tam czas litościwie przygarniają wszystkie samotne, opuszczone istoty. Gładzą po głowie, głaszczą policzki, całują w nosek i otulają. Prawdziwi pocieszyciele.
Niekiedy jednak, siedząc tak zasłuchanym, można odczuć delikatny niepokój, smutek, jakby ciche westchnienie. To nic. To tylko jakaś człowiecza duszyczka, zwabiona ciekawością rzadko w tym miejscu widywanego człowieka, podeszła ostrożnie sprawdzić czy może się przytulić i jeszcze raz wypowiedzieć ból wyrwanego przemocą swojego ludzkiego życia... Jeszcze ten jeden ostatni raz...
Niech okładką i patronką tego cyklu będzie "Pani na Oserdowie", znana lokalnym wędrowcom, nieoficjalna strażniczka granicy, czasu i pamięci.
Gdy przysiądziemy na progu jednej z licznych opuszczonych cerkiewek, możemy zasłuchać się w szum wiatru szeleszczący pomiędzy starymi deskami, w odgłosy korników lub ptaków znajdujących schronienie i pożywienie w szparach drewna... Przyroda i przemijający tam czas litościwie przygarniają wszystkie samotne, opuszczone istoty. Gładzą po głowie, głaszczą policzki, całują w nosek i otulają. Prawdziwi pocieszyciele.
Niekiedy jednak, siedząc tak zasłuchanym, można odczuć delikatny niepokój, smutek, jakby ciche westchnienie. To nic. To tylko jakaś człowiecza duszyczka, zwabiona ciekawością rzadko w tym miejscu widywanego człowieka, podeszła ostrożnie sprawdzić czy może się przytulić i jeszcze raz wypowiedzieć ból wyrwanego przemocą swojego ludzkiego życia... Jeszcze ten jeden ostatni raz...
Niech okładką i patronką tego cyklu będzie "Pani na Oserdowie", znana lokalnym wędrowcom, nieoficjalna strażniczka granicy, czasu i pamięci.
Zobaczenie go jest doświadczeniem z gatunku tych "z pogranicza". Pogranicza dysonansu poznawczego i purnonsensu. Droga krajowa do granicy z Ukrainą. Zwyczajna, jak każda tego typu. Hotele, stacje benzynowe, stojące na poboczu tiry godzinami oczekujące na przejście. Szum, gwar, czasem jakiś korek, bo ktoś się zagapił, źle skręcił i wycofać nie może... W pewnym momencie na poboczu urasta przed oczami ogromna kupa gruzu, na myśl przywodząca jakiś zrujnowany obiekt rolny, dom czy inny wychodek. Przejeżdżamy.... i jeśli nie ulegniemy pokusie ignorancji i jeszcze raz spojrzymy na tę ruinę... niespodziewanie staniemy na pograniczu światów! Gdy przy odrobinie szczęścia uda nam się wydostać z drogi i zaparkować gdzieś na poboczu, możemy udać się przed jego nieistniejące oblicze i zadać pytanie, które od razu nam się nasunęło, gdy mimowolnie wzięliśmy udział w zakrzywianiu się czasoprzestrzeni : "Ale pan to chyba nie stąd?"
Zasnęłam, niczym królewna z bajki, na sto lat. Różni śmiałkowie w tym czasie przybywali tutaj, próbując zdjąć ze mnie urok. Przychodzili, gdyż zasłyszeli, iż oto w tym miejscu leży niezwykłej urody królewna, za której wybudzenie połowa królestwa i jej ręka w nagrodę się należą.
Mijały wschody i zachody. Z każdym kolejnym bajka stawała się coraz bardziej rzeczywistością, aż zmalała do wielkości refleksu światła zatrzymanego na chwilę w mokrej od rosy pajęczynie. Zestarzałam się. Zmarszczki i bruzdy pojawiły się na moim obliczu, pleśń okryła szatę. Królestwo moje pokrył bluszcz i barwinek; złamane drzewa przygniotły i zmiażdżyły pomniki jego chwały. Nikt już nie przychodzi. Ale ja wciąż czekam. Czekam na Wybrańca, który nie przybędzie tu z powodu skarbów połowy królestwa. Czekam na Tego, który zachwyci się mną, który powie bez cienia pożądliwości w głosie: "Jaka jesteś piękna!" I nie zgorszy się, składając pocałunek na mych zwiędłych ustach. O, jak bardzo na Ciebie czekam, Mój Jedyny! Czy słyszysz moje tęskne wołania w szumie drzew? A może strumień wyszeptał Ci o mnie? Przyjdź! Czyżbyś nie słyszał jak wszystko wokół błaga: "Przyjdź!" ?
Innego końca świata nie ma, jak ten ulepiony z błota na naszych butach. Jak ten z piasku, co wpada do oczu i wyciska łzy. Jak ten mak, co moment po zerwaniu umiera na naszej dłoni. Jak rzepak, spod którego wystają nasze kości.
Chcielibyśmy wyraźnej granicy. Chcielibyśmy chociaż dotknąć złamanych filarów, zmierzyć dziurę w niebie i w ziemi, zajrzeć za ostatni horyzont, za ten ostatni brzeg... Ale nie. Innego końca świata nie ma. Wchodzimy przez bramę i jest tylko delikatne światło, i cisza. I ten odurzający zapach rzepaku...